Moi mili goście :)

sobota, 31 sierpnia 2013

Kartki

Moi teściowie wybierają się na wesele... przehandlowałam ślubną kartkę za ... pierogi.


Moja teściowa robi przepyszne ruskie pierogi, ale jakoś nie domyśla się, że przydałoby się dzieci zaprosić od czasu do czasu na obiad... Normalnie trzeba się chamsko podmawiać, albo napuszczać wnuczka :) Odkąd zaproponowałam kartkę za pierogi, trochę ich chyba tknęło, były pierogi, a dzisiaj będą na obiad teściowe gołąbki.


Kartka jest w komplecie z pudełkiem. Pudełko, kwiatuszki, półperełki, złote ornamenty pochodzą ze sklepu Hobby Studio. Przypominam o trwającym do 15 września naszym scrapbookowym CANDY.


Jako bazę kartki wykorzystałam perłowy papier wizytówkowy, ornament to okienko z pudełka, drewniane guziki dostałam od Kalliope, przyszyłam je do kartonika złotą nitką, zielone listki dostałam od Peninii.


Świetnie się bawiłam naklejając złote ornamenciki, mam nadzieję, że nie przesadziłam z tym ozdabianiem... Zrezygnowałam z plastikowej płytki w okienku - kwiatki wychodzą poza pudełko. Tył pudełka ozdobiłam perełkami i perłowym papierem.


Nie dałam  żadnych etykietek i napisów, teść na pewno przygotuje mały elaborat dla młodych w środku ;)


Musiałam też spróbować drobinek Flower Soft - są do wygrania w CANDY. Przygotowałam pastelową kartkę urodzinową.


Seledynowa baza do kartek z kopertą (fajny gruby papier), Flower Soft i półperełki pochodzą z Hobby Studio, ornamenty i ażurowe motyle dostałam od Peninii, białe papierowe kwiatki są z Craftmanii. Listki - z moich dziurkaczy.


Drobinkami Flower Soft można pięknie podrasować papierowe kwiatuszki, dają fantastyczny efekt 3D. Chyba kupię sobie takie wiórki w srebrnym kolorze przydadzą się do kartek świątecznych.



Od pierwszego września startujemy z SALem Zimowym na Facebooku. Wszystko czeka przygotowane:


To będzie mój pierwszy haft wielokolorowy.

Źródło: Internet

środa, 28 sierpnia 2013

Skarpety

Sierpień to miesiąc premier. Tadam tadam - moje pierwsze skarpety.


Znowu muszę napisać, że pomysł kiełkował powoli. Drutowy plan na rok 2013 obejmował nauczenie się robienia chust i skarpet. Udało się plan zrealizować i to przed czasem, taka zdolna bestia jestem :) 
Jakiś czas temu kupiłam wełenkę - grafitową Fabel Dropsa - 75 % wełny i 25 % poliamidu, 205 m w 50 g oraz druty pończosznicze 2,5 mm dł. 20 cm.


Jak doszło co do czego znalazłam na YouTube kurs Intensywnie Kreatywnej (Gosiu - dziękuję za podpowiedź) i zaczęłam robić skarpety metodą od palców na drutach z żyłką 2,5 mm dł. 60 cm. Z YouTube trafiłam na blog Intensywnie Kreatywnej - serdecznie polecam - skarbnica wiedzy wszelakiej. Już mam chrapkę na kolejne intensywne projekty.





W trakcie robienia pierwszej skarpety zorientowałam się, że włóczki mi zabraknie. Wykorzystałam pół motka, zamówiłam nowe motki i zaczęłam robić drugą skarpetę. Bałam się, że może kolor z innego farbowania nie będzie taki sam... Jako druty pomocnicze wykorzystałam kupione specjalnie do skarpet druty pończosznicze. Ich końcówki zabezpieczyłam korkami. Wełenka doszła we wtorek - na szczęście kolor był identyczny, więc nie było żadnego problemu.


Palce i piętę robiłam wg kursu. Nabrałam taką samą liczbę oczek, żeby nie kombinować z przeliczaniem. Następnym razem muszę jednak zrobić więcej oczek, bo skarpety w podbiciu trochę chyba za ciasne są... Może się rozejdą jeszcze przy noszeniu... Stopę przerabiałam tylko prawymi oczkami, na cholewce zrobiłam "ślaczki" z oczek lewych. Pod koniec zamiast dodawać oczek na łydkę, użyłam większych drutów (3,5 mm). Zakończyłam ściągaczem pojedynczym i użyłam elastycznego zakończenia robótki - link tutaj.



Na skarpety do połowy łydki zużyłam ok. 60 g włóczki Fabel.


Kolejne skarpety będą bardziej kolorowe. Mam zamówienia od Olka i Patryka :)


Z "Niezbędnika pani domu":
Żeby pousuwać zmechacenia i kulki z odzieży wełnianej, można rozłożone na płasko zmechacone ubranie przeczesać pumeksem z naciągniętą na niego nylonową pończochą.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Haruni

Dla tej chusty tak naprawdę nauczyłam się robić na drutach. W grudniu ubiegłego roku kupiłam dla niej ręcznie farbowaną lawendową wełenkę Lace Merino w Zagrodzie. Wtedy jeszcze nigdy nie robiłam chusty. Po kilku Gailach dojrzałam, odważyłam się i powstała ta cudna mgiełka - lawendowa Haruni.



Wzór Haruni Emily Ross pobrałam z Ravelry. Korzystałam z wersji angielskiej, ale dostępne jest też polskie tłumaczenie. Nauczyłam się rozpoczynania chusty metodą provisional cast-on, pomógł niezawodny YouTube oraz szydełkowego zakończenia. Zużyłam ok. 80 g wełny. Po zdjęciu z drutów chusta wyglądała tak:


Po zblokowaniu urosła do rozmiaru 190 na 90 cm:


Końcowe liście skojarzyły mi się z tulipanami i uformowałam ząbki w kształcie kielichów kwiatów. Część podstawowa jest prosta i bardzo szybko można ją robić z pamięci.


To chyba moja najładniejsza chusta :)






Kolory chusty są identyczne z urodzinowym naszyjnikiem od Asi.


Po sesji zdjęciowej chusta została na manekinie.


Pamiętacie "Dmuchawce" z Wystawy? Są moje! Wczoraj była u nas Jadwiga, autorka tego cuda. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie. Liczę, że to był pierwszy z wielu kolejnych takich podwieczorków.


Dopiero teraz zauważyłam, że obraz jest malowany na jedwabiu! Jest naprawdę niesamowicie piękny. 


Kiedy byłam na wystawie, miałam niewiele pieniędzy w portfelu, nawet się nie zapytałam o cenę obrazu. Po komentarzach widać, że Wam też najbardziej podobał się ten obraz, a i ja ciągle o nim myślałam... Zapytałam się w końcu Basi, czy "Dmuchawce" zostały sprzedane, a jeśli nie, to jaka jest ich cena? No i się zdecydowałam, dostałam nr do Jadzi i umówiłyśmy się na spotkanie.
Obraz zawisł na ścianie okiennej, ma szare passe-partout i nie pasował do obrazów nad sofą. Teraz siedząc na sofie mam taki widok.


wtorek, 20 sierpnia 2013

Sukienka

I znowu spróbowałam czegoś nowego - uszyłam sobie sukienkę. Sama nie dałabym rady, ale akurat mam przyjaciółkę, która potrafi szyć i pokazała mi co i jak.


Kupiłam kupon materiału w Dekorii za 7 zł, jakby nic nie wyszło, mała strata. Przyjaciółka rzuciła materiał na podłogę, coś tam odmierzyła, chwyciła za nożyczki i skroiła - hola hola zawołałam, ja chcę się nauczyć, ale było już za późno :) Tajniki krojenia poznam następnym razem... Potem już było: przeszyj odtąd, dotąd, zaprasuj... Nauczyłam się wszywać zamek kryty, choć tak się przejęłam, że szyłam po ząbkach, później trzeba było pruć, bo zamek nie chciał się zapinać :)

Sukienka ma usztywnione fizeliną obłożenia wokół dekoltu i rękawów. 


Przyjaciółka wyleciała do Grecji, więc sama robiłam wykończenie, zaszewki, podwinięcie dołu i obszycie rozporka, jest trochę krzywo, ale co tam.


Jestem wyższa i tęższa od swojego manekina. Sukienka sięga mi odrobinę za kolano. Nie jest to jakieś haute couture, ale i tak jestem zadowolona z efektu.






Oprawiłam w końcu nową akwarelkę i trochę poprzestawiałam obrazy. Testowałam spostrzegawczość mojego Olka. Facet na równi ze mną czyta magazyny wnętrzarskie, ale zmiany na ścianie nie zauważył. Na drugi dzień nie wytrzymałam i pokazałam palcem... :)


Z drugiej strony ma to swoje zalety. Dostałam kiedyś od teściów drewnianego kota, taką stojącą płaskorzeźbę z pomalowanymi oczami metrowej wysokości - koszmarny kicz, stało to przy ścianie i drażniło tylko moje oczy. Kiedyś - jeszcze w zeszłym roku, nie wytrzymałam i wystawiłam kota koło kubła na śmieci, komuś się szybko spodobał i znikł. Olek do tej pory nie zauważył, że nie ma go w salonie :)))

Z "Niezbędnika pani domu":
Stare i zdawałoby się utrwalone na dywanie plamy nieznanego pochodzenia można próbować usunąć środkiem do mycia szyb. Należy spryskać nim plamę i przetrzeć ściereczką. To bardzo skuteczny sposób - sprawdza się w większości przypadków.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Wypad w góry

Tylko 25 km od domu i jesteśmy na Przełęczy Sokolej w Górach Sowich.


Na tym niepozornym stoku, w lutym 2012 roku zakończyła się moja kariera narciarska... Do nart już chyba nie wrócę, ale na piesze wycieczki w te góry - zawsze :)


Widoczność nie była rewelacyjna, Śnieżka tym razem tylko majaczyła w oddali...


Po drodze na Wielką Sowę zrobiliśmy przerwę na jagody. Fioletowe palce i języki... jak ja to lubię :)

 
Na szczycie oczywiście tradycyjna kawka,




rzucenie okiem na Świdnicę,


ostatnie zdjęcie wieży


i nieśpieszne zejście do schroniska "Orzeł" na obiad.


W oczekiwaniu na pierogi babci Irci zamówiliśmy szybko szarlotkę, jeszcze ciepła rozeszła się błyskawicznie. Przed kawą musiałam spróbować choć kawałeczek.

  

Dopijaliśmy kawę i piwo na tarasie widokowym, nigdzie nam się nie śpieszyło, słonko grzało już delikatnie, uśmiech nie schodził mi z twarzy...


Jarzębiny jeszcze nie czerwone,


wrzosy kwitną jak szalone...


To był bardzo udany dzień :)